PERU 2016 – spływ tratwą

To była najpiękniejsza wyprawa mojego życia. A największy wkład w ten oto stan rzeczy miał mój kolega Łukasz Tulej, dzięki którego odważyłem się wskoczyć na tratwę. Puszcza, samotność, przygoda – to coś tak pięknego że nie da się tego opisać słowami, ale mimo tego spróbuję.

mapa 2

Ta cienka żółta linia to dystans pokonany tratwą. Najpierw 100 km po linii krzywej z Łukaszem i później 140 już tylko z tratwą “Franią”. Finałem była wioska Boca Colorado.

Spływ tratwą to był prawdziwy rarytas. Był jak świeżo wyciągnięta z pieca szarlotka polana czekoladą podana przez śliczną kelnerkę w dobrym nastroju. W tej foto-relacji przybliżę Wam niezapomnianą przygodę, która miała miejsce pośrodku peruwiańskich lasów deszczowych w grudniu 2017 roku. A było to tak…

Przez ostatnie trzy tygodnie razem z grupą przyjaciół przemierzaliśmy miejsca, które udało mi się znaleźć rok wcześniej na wyprawie „Spirit of the selva vol.2”. Szczęśliwi rodacy wracają na lotnisko, a ja i kumpel Łukasz Tulej, surwiwalowiec z wieloletnim stażem, siedzimy więc sobie na starym poddaszu w gdzieś w północnej części Cuzco. Rozważamy sobie to i tamto, a ja uznałem że teraz jest doskonała okazja do tego, aby dopiąć swego ze spotkaniem izolowanych Indian, (Oczywiście ich „izolacja” jest w nawiasie, bo są osoby, którym udało się ich zobaczyć, po za tym czasem przybywają do nich pracownicy parku narodowego), a z największym entuzjazmem podchodziliśmy do nadchodzącego spływu tratwą! Co to była za radość!!! Ruszamy! Pojechaliśmy więc prawie 500 km do położonego w puszczy miasteczka Puerto Maldonado, (nazwane roboczo MacDonaldo) po to, aby dowiedzieć się, że Izolowanych plemion nie da się zobaczyć z bardzo wielu powodów oraz po to, aby dać chytrej babie ukraść pierwszą naszą kamerę w autobusie. Odeśpiwamy więc całą akcję w Cuzco i rano ładujemy do Shintuya… tam się zacznie akcja z tratwą… i to jest dobry moment, aby krótko umieścić informację na temat plemion żyjących w izolacji, których w końcu udało się zobaczyć i wytłumaczyć dlaczego tak mało informacji zostawiam.

Podczas całej wyprawy przewijał się wątek Izolowanych plemion. Marzenie po 4 latach spełnione. Ciekawość zaspokojona. Rozpisałbym się tutaj bardzo szeroko, ale obiecałem pewnemu Indianinowi, że to co mi pokazał nie ujrzy światła Internetu. Opowiem tylko krótko jak to było. W trakcie spływu tratwą po 100 kilometrach, nastąpiła krótka przerwa, po tym jak mój kompan Łukasz Tulej odniósł obrażenia na rzece i musiał niestety wrócić do Cywilizacji. Po znalezieniu transportu dla kolegi i pożegnaniu postanowiłem przeznaczyć kilka dni na wypatrzenie Indian Maschcopiros. Miało to miejsce gdzieś tam w puszczy nieważne gdzie, daleko od pozostawionej w wiosce Diamante tratwy. Bardzo ważne było się zbliżyć do tych Indian w taki sposób, żeby nie wywrzeć na nich żadnej szkody:

Szkoda nr.1. Zarazki z cywilizacji jakie mam na sobie, przy bezpośrednim kontakcie z Indianami, mogły by wykończyć całą wioskę w ciągu kilku tygodni.
Szkoda nr. 2 Kontaktując się z nimi robię im chrapkę na technologię i osłabiam oraz niszczę ich kulturę, która od tysięcy lat pozostała nietknięta, a zmierzają oni i tak do zatracenia tej kultury.
Szkoda nr. 3 Istnieje pewne zagrożenie, że mogli by mnie zabić, tak jak to miało miejsce w przypadku jednego reportera z Francji i kilku osób z plemienia Yine.
Szkoda nr. 4 Publikując ich lokalizację w Internecie, ludzie mogli by tam zacząć łazić i utrudniać wystarczająco trudną sytuację na miejscu.

A więc to co ja zrobiłem to z daleka, z gęstego krzaczastego ukrycia ich obserwowałem. Patrzyłem na nich około godzinę z bijącym głośno sercem i głębokim oddechem. Było kilku mężczyzn z łukami, kobiety i sporo dzieci. W większości byli nadzy, tak zresztą żartobliwie nazywają ich sąsiednie plemiona – los calatos. Niektórzy z nich mieli opaski z liści. Kobiety miały taki wielki utkany z liści kosz zakładany na plecy na którym targały banany. Fryzury mieli krótko obstrzyżone albo ucięte na „hełm”. Kilku z nich miało na sobie niezwykle wypłowiałe T-shirty, które Indianie Yine dla żartu wyrzucili im kiedyś na plażę i potem się śmiali jak Ci Maschcopiros w tym wyglądają. Nasi żyjący w Izolacji Indiańscy bracia zachowywali się spokojnie i nostalgicznie wpatrywali się w drugi brzeg… na który peruwiańskie ministerstwo kultury nie pozwala im przechodzić!!! Rząd chce aby Maschcopiros siedzieli w puszczy, a oni z ciekawości bardzo chcą się dostać na drugą stronę. Ci Indianie nazywani „niekontaktowanymi” jednak odwiedzani są od czasu do czasu przez pracowników parku narodowego, którzy mówią im: – „nie wychodźcie z lasu, zostańcie tam!” Taka więc dosyć nienaturalna i skomplikowana sytuacja tam powstała. Jak chcesz się więcej o tym wszystkim dowiedzieć, odwiedź mnie na jakimś wystąpieniu. Czasami dzielę się tym niesamowitym przeżyciem. Bardzo się cieszę, że mogłem być w centrum kociołka międzyplemiennego ukryty gdzieś w krzakach i po 4 latach zobaczyć jak się żyje naprawdę po dawnemu. To tyle jeśli chodzi o izolowane plemiona. Teraz przejdziemy do jeszcze bardziej zwariowanej akcji, najpiękniejszej w moim życiu a mianowicie do spływu tratwą… a było to tak..

reszta relacji za 2 dni tylko wrócę z treningu pontonowego!