4. Indianin, który był w Gdańsku.

Środek nocy. Rejs dobiega końca. Statek przybija do brzegu. Światła docierające z miasteczka stają się coraz bardziej wyraźne i rażą moje posklejane od snu gały. Ludzie na statku ożywiają się i zaczynają się gotować. Obsługa przystani zrzuca z wielkim hukiem kładkę z desek, łącząc nas z Barcelos. W tym samym momencie  ludzie z obsługi zaczęli również biegać z przeróżnymi skrzynkami, workami z żywnością i z… kurami, które dziko skrzecząc tylko potęgowały wszechobecną padaczkę. A to wszystko spowodowane było tym, że na wymianę produktów pomiędzy wodą, a ziemią było tylko 5 minut.

Dziwne… czasami są takie momenty, kiedy występuje eksplozja energii ludu latynoskiego, która gromadzi się  w nich przez kilka tygodni nicnierobienia… i szuka ujścia! Eksplozja ta trwa krótko, jest gwałtowna, ponieważ w połowie tego wzniosłego zjawiska zaczyna im się znów nic nie chcieć. Fascynujące.

Zabrałem się za szukanie Tatoonki, człowieka, który zmienił moje postrzeganie rzeczywistości. Ku mojemu zdziwieniu jego dom znalazłem z wielką łatwością, zaś samego Tatoonkę znaleźć było potwornie trudno.
Łeee, właśnie coś muszę o Barcelos napisać! Chociaż… nie, macie już dość czytania o amazońskich miastach. Chcecie dżungli? No, dobra, to idźmy do dżungli! O miasteczku, założonym 400 lat temu przez konkwistadorów, w którym mam tylu przyjaciół, co w Poznaniu, napiszę Wam później.
A więc stoję przed domem, gdzie rzekomo mieszka Tatoonka. Jest to powoli sypiące się gospodarstwo, z eternitowym dachem, krzywymi ścianami, pomalowanymi kolorem (uwaga Panie, proszę to docenić) – turkusowym. Najnowocześniejszym elementem gospodarstwa była samozamykająca się brama, oparta na systemie pękniętej dętki od roweru, rozciągniętej pomiędzy kratą bramy, a rosnącym obok krzakiem. Po nieudanej próbie odnalezienia dzwonka, użyłem właśnie tej bramy jako sygnalizatora mojego przybycia i kilkakrotnie, lecz delikatnie, trzasnąłem nią.

Po chwili naprzeciw mnie wyszła, utykając na lewą nogę, starsza kobieta o siwych włosach. Sprawiała wrażenie trochę wystraszonej i zmartwionej osoby. Po minucie wysłuchiwania, że jestem ”ktoś de Polonia”, który szuka Tatoonki, aby ów mnie może nauczył życia w dzikich ostępach… w tym momencie zauważyłem zmianę. Strach w jej oczach, wywołany obawami przed nieznajomym przyłażącym w środku nocy i trzaskającym bramą, zamienił się nagle w troskę, którą mnie z nadwyżką obdarzyła.

Była to Janneta – żona wielkiego Tatoonki. Było to po niej zresztą widać. Kobieta wojownika w sposobie wysławiania się i poruszania pokazywała ogromne życiowe doświadczenie, zdobyte m. in. towarzysząc przez całe życie Tatoonce nawet w najcięższych chwilach zagrożenia, głodu, wyczerpania. Rozmawialiśmy po angielsku – w jednym z 7 języków, które znała. Historia jej życia jest niesamowita i mrożąca krew żyłach. Ale o tym może później.
Jak się okazało, niezgodnie z informacjami ze statku – Tatoonka wcale już nie pływa po Dermini, wcale nie mówi po angielsku i w ogóle nie ma go w Barcelos. Mam go sobie poszukać samemu gdzieś w dżungli – ”If you want to see Tatoonka I will draw you a map how to get there.”  Dobrze, że chociaż tę mapę dostałem – niewiele mi potrzebne jest do szczęścia 😀
Janneta przenocowała mnie w małym pokoiku, w którym przez godzinę walczyłem z irytującą ważką, potwornie brzęczącą do żarówki; chciałem ją wyrzucić na zewnątrz, aby tej wachy nie zabić, odbyłem kilka pacyfistycznych prób wyniesienia jej, a ona w ramach wdzięczności pogryzła mnie w dłoń. A gdy ją wreszcie wyrzuciłem za drzwi, po błyskawicznym ich zatrzaśnięciu, z triumfem odetchnąłem z ulgą. Dokładnie w tym momencie znowu wleciała do środka, tylko, że przez okno obok. Świnia.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Przed takim widokiem obudziłem się następnego dnia rano. Są tu rybackie łódki ze skrzynkami do ryb na dachu. Po tym, jak tym rybakom pomogłem je poprzenosić, zaproponowali mi wspólny tygodniowy połów ryb w okolicznych rzekach, jednak taktownie odmówiłem… Czekała mnie znacznie ważniejsza misja.
Zapewne wielu czytelników interesuje i fascynuje kwestia bezpieczeństwa, a raczej jego braku w dżungli. Przytoczę wam słowa Jannety, które mi tego poranka powiedziała:
– Dżungla jest piękna, ale może też Cię zabić; tak naprawdę jest to kwestia szczęścia. Doświadczenie oczywiście jest ważne, ale wielu ludzi tu zginęło, bo mieli pecha. Zdarzyła się tu niedawno tragedia. 3 km od Barcelos zginął świetnie wyszkolony żołnierz. Miał on tam swój obóz, gdzie czekał na łódź, która miała po niego przypłynąć. Nagle, kiedy przygotowywał posiłek, jedna mała pszczoła użądliła go w gardło, które mu spuchło i biedak od razu się udusił. Był to holenderski żołnierz, który brał udział w kilku ekspedycjach w Afryce i miał wspaniałe doświadczenie w przetrwaniu w dżungli. Był wysoki jak ty, może nawet wyższy facet, potężnie zbudowany, doskonale wyposażony (w ekwipunek). Tylko miał pecha, biedak. Nie wiedział, że jest uczulony na pszczoły. Gdy mnie wezwano na miejsce, było już za późno (Janneta jest pielęgniarką).  On już śmierdział. A cała ta tragedia miała miejsce jakieś 4 miesiące temu. Emil, czy jesteś jedynakiem?
– Ta.
– Pomyśl, co by twoja matka czuła, jakbyś teraz zginął….. Jesteś tak młody…..   No, dlatego szukasz przygód…. ale pamiętaj: ”Dżungla może być piękna, ale może też cię zabić”.
–  Jest zima, jest to najgorszy czas w roku na jakiekolwiek ekspedycje, poziom wód wzrósł niesamowicie, wiele rzek wylewa….
Idź do Tatoonki, droga jest obrzydliwa, więc zajmie Ci to trochę czasu, masz mapę, powinieneś dać sobie radę, tylko zdąż przed zmrokiem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERATa droga była rzeczywiście obrzydliwa. Szedłem z 20 kg plecakiem, a droga się coraz bardziej zwężała i stopniowo znikała w dżungli.
OLYMPUS DIGITAL CAMERAKwiat prawdopodobnie miesięcznicy – jedno z niewielu zdjęć, które mi się w miarę podoba.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Po drodze nagrobek sobie wyrósł. Tyle prawdziwych usłyszanych historii przeróżnych śmierci co w Brazylii, w ciągu całego życia nie słyszałem.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W ten sposób pozyskuje się w Brazylii teren pod uprawę. Idziesz do dżungli z piłą mechaniczną i wódką, wycinasz sobie tyle zarośli, ile ci się podoba, a część wypalasz. Budujesz sobie chatkę, znajdujesz drugą połówkę, zamawiasz u żony dzieci i prowadzisz sobie wesoły żywot. W normalnym świecie, w dżungli, NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK KREDYT NA MIESZKANIE, BO TAM BUDUJESZ SIĘ, GDZIE CHCESZ I JAK CHCESZ I NA JAK DŁUGO CHCESZ. A jak jesteś miły, to rząd da ci kasę na sadzonki, bo rolnictwo tam się aktywnie wspiera. Wnerwia Cię sąsiad? Przenosisz się gdzie indziej! Ale tam sąsiad Cię nie będzie wnerwiał, gdyż nie ma do tego powodu, ponieważ jest szczęśliwy – nie jest uwiązany np. kredytem na mieszkanie. Koło się zamyka.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Miałem być przed zmrokiem, a zmrok przyszedł szybciej niż się spodziewałem. Teraz jeszcze coś widać, ale na kolejnym zdjęciu już włączyłem, wkrótce zdychającą, latarkę.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
I to był pierwszy moment wyprawy, kiedy zacząłem się bać. Szybko zrobiło się potwornie czarno, już traciłem nadzieję, że gdziekolwiek dojdę. Szedłem już 8 godzin. Plecy mi odpadały od przeciążenia ekwipunkiem, tylko nóżki jeszcze posłusznie dylały. Mimo tego że było czarno, a właściwie z tego powodu  wszędzie dookoła świeciły oczy dzikich zwierząt. Miałem dwa tryby do wyboru: bez latarki – wtedy światło od oczu dzikich zwierząt się nie odbijało, ale nie było nic widać, albo z latarką – tylko, że wtedy dookoła wyłaniały się dziesiątki ślepiów, które się we mnie wpatrywały jak w ofiarę (to subiektywne wrażenie – pewnie były to tylko leniwce, które miały mnie głęboko w du…żym poważaniu).

Jednak najbardziej irytowało mnie to, że jak przystawałem w miejscu dla odpoczynku, to atmosfera wokół mnie się zagęszczała i robiło się coraz głośniej. Do tego cały czas, nęcone moim światełkiem, nietoperze latały mi wokół głowy, a z jednego nietoperka nawet w oberwałem w banię. Tak. To wywoływało strach. Czułem się, jak gasnące światełko pośrodku czarnej nieprzyjaznej dżungli, która prędzej czy później mnie pochłonie. Ale w moim wypadku strach tylko pomaga, oznacza to zwiększenie wydajności organizmu i wyostrzenie zmysłów. Wspaniała rzecz. Więc leciałem dalej przed siebie.
Ponad godzinę marszu później, natknąłem się na pewną pokrzywioną, nadgryzioną przez ząb czasu szopę. Myślałem, że tam w ciszy wisi sobie Tatoonka w hamaku. Byłem zły na siebie, że jestem tak późno, bo przecież nikt z dobrymi zamiarami nie odwiedza nikogo w środku nocy w wojskowym stroju. Niepotrzebnie się narażałem na zastrzelenie (tam broń ma każdy, ja też miałem 😀 ). Więc zbliżając się do szopki już z daleka robiłem dużo hałasu: Witam! Tatoonka? Tatoonka! Witam!…
Jednak odpowiedzi żadnej nie było. Odłożyłem więc swój plecak, żeby w razie czego być bardziej mobilnym. Podkradłem się pod chatkę, odchyliłem delikatnie drzwi, a tam nic – czyli to, co na zdjęciu poniżej.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pomyślałem, że jak nie tu, to ten Tatoonka mieszka jeszcze głębiej w dżungli; co, pustelnik jakiś? Chociaż nie, ja też dla świętego spokoju mieszkałbym głęboko w dżungli, więc wszystko rozumiem. Podążam więc dalej małą ścieżką w blasku księżyca, już niezasłoniętego wysoką, gęstą dżunglą. Co ciekawe, wzdłuż owej ścieżki ciągnął się drut z prądem, popodwieszany co około 20 m na jakiś cieniutkich palikach. Idę dalej i z daleka zaczyna dobiegać dzikie ujadanie psów. Przybliżam się jeszcze bardziej i dostrzegam domek, z rozłożystym drzewem przy wejściu i małą improwizowaną ”wieżą ciśnień”, zainstalowaną przy tylnej ścianie, a dookoła OGROMNA plantacja.

W momencie, w którym byłem tak blisko, że te szalone psy chciały mnie już pożreć, drzwi otworzył stary, lecz wyprostowany, szarowłosy, tajemniczy człowiek i siarczystymi przekleństwami uspokoił te  zeschizowane psy, które dostały już padaki od mojej obecności. Najbardziej niesamowity moment w moim życiu. Miałem wrażenie, że tego człowieka znam od zawsze. Miałem wrażenie, że wiele już razem przeszliśmy, że jesteśmy starymi znajomymi. Nigdy wcześniej nie byłem w Brazylii. Nigdy wcześniej nie byłem na żadnej zamorskiej wyprawie. A jednak miałem wrażenie, że całe moje życie sprowadzało się do tego momentu, w którym spotykam w środku dżungli mojego starego przyjaciela… którego wcześniej ktoś mi wymazał z pamięci. Jakby to był moment, od którego ma się zacząć… moje powolne umieranie dla przeszłości. Nie wiem na rozum, o co chodziło, ale na pewno to czuję.
Chciałem zadać Tatoonce pytanie, dlaczego krzyczał na psy raz po portugalsku, a raz po niemiecku, ale zapchał mi gębę smażonymi jajkami. Jego domek był wyposażony jedynie w niezbędne rzeczy do poradzenia sobie. Garnki, wnyki, sieci do ryb miał porozwieszane na gwoździach; po lewej stał stół, na którym potem nałogowo graliśmy w szachy, a przy wejściu do sypialni wisiała jego strzelba.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
– De donde estas (skąd jesteś), amigo?
– De Polonia.
– Aaa, de Polonia! Cuando era marinheiro foi la na algum cidade… eee para embarcar algo (kiedy byłem marynarzem byłem tam w jednym mieście żeby coś rozładować).
– Que?! Você foi na Polonia?! Que cidade? ( Co?! Byłeś w Polsce?! Gdzie dokładnie?)
– Não lembro agora (nie pamiętam teraz).
– Gdańsk?!
– E! Pode ser Gdanski (tak, to mógł być Gdańsk).
Myślałem, że oszaleję. Mnie już nic nie zdziwi. W środku dżungli docieram do Indianina, który sprawia wrażenie starego kompana, przeklina na psy po niemiecku i do tego wszystkiego był w Gdańsku. Dziękuję Istnieniu za takie jajcarskie przygody.

Tymczasem za bardzo niedługo kolejny odcinek o moim krótkim pobycie u Tatoonki. Ale tym razem krótko, bo musi trochę materiału jeszcze na książkę zostać :D!

Niedługo – ”Odc. 5 -którego tytułu jeszcze nie wymyśliłem.”
OLYMPUS DIGITAL CAMERA