3. Viva la aventura!

OLYMPUS DIGITAL CAMERAStoję sobie, widząc to, co Ty na tym zdjęciu, tylko ja mam tu dodatkowo 20 kg bagażu na plecach i umysł pełen zamieszania oraz obaw dotyczących przebiegu wyprawy, przy których to dywagacjach plecak zdawał się ważyć tyle, co pudełko zapałek. Nie wnikając w szczegóły, napomknę krótko, że okazało się iż uprzednio namierzona lokalizacja Indian, okazała się nieprawdziwa… Nie, inaczej to ujmę – Indianie, do których chciałem dotrzeć, już dawno się ucywilizowali – innymi słowy więcej dzikości znalazłbym, odwiedzając pewnych moich przyjaciół mieszkających na polskiej wsi. Oni przynajmniej nie mają telewizora.
Spędziłem kilka dni w kiczowatym neonowym świecie, śmierdzącym podbijającą świat chińszczyzną, wypatrując ludzi, wyglądających na tych, którzy są, a raczej byli Indianami… Po prostu szukałem desperacko informacji… na daremno. Jedyne, co mogłem zrobić, to krok do przodu. Samemu, niestety. Tak więc stoję na podwyższeniu największego portu w Manaus, na nowo nie wiedząc nic. Chociaż w sumie lepiej otworzyć oczy i nie wiedzieć nic, niż być nażarty ściemą, że dzicy Indianie są wszędzie i biorąc byle łódkę z Manaus mogę do nich dotrzeć. Zachodzące słońce ogrzewa moją twarz, a ja stanąłem przed momentem niezwykle przełomowym, który zawsze łączy się ze strachem wynikającym z wkraczania w nieznane. Biorę więc kurs w górę Rio Negro. Nie wiem, gdzie wysiądę; w północnych regionach brazylijskiej Amazonii, w legendarnie dzikiej dżungli są z pewnością większe szanse na spotkanie Indian. Oczywiście nie nad samą rzeką! Nad rzeką to będę zdobywał informacje, na podstawie których uratuję wyprawę! Do roboty! Zostawiam bezużyteczne utrapienia na drewnianym podeście i zbiegam po schodach do statku. Niech żyje przygoda!!! Viva la aventura!!!

OLYMPUS DIGITAL CAMERAW porcie znajdowało się całe mnóstwo palet piw. Były ich tam całe dziesiątki, tyle browarów nigdy naraz w życiu nie widziałem. W sumie również takiego natłoku informacji o agresji i przestępstwach, popełnionych po pijaku, co w brazylijskiej telewizji – też nie widziałem… Cały port kwitnął handlem, przypływały do niego statki z najdłuższej rzeki świata – Amazonki oraz najczarniejszej rzeki świata – Rio Negro… (to już moja fantazja pseudonaukowa). Do rozładunku potrzebna była praca mnóstwa osób, kotłujących się dookoła, pokrzykujących, noszących różne pakunki oraz wrzeszczących (wtedy już rozumiałem wszystkie przekleństwa po portugalsku 😉 . Poza pracownikami statków i hurtowni było tam też trochę pasażerów. Pytam jednego z nich: – Ej! Który z tych statków płynie do São Isabel?
– Weź Gênesis, jest szybszy!
Nauczony doświadczeniem już nie pytam tylko jednej osoby, tylko wszystkich w porcie.
– Ej! Który z tych statków do São Isabel?
– Weź Tanakę, jest szybsza.
I tak dalej, w końcu wybieram Gênesis… bo tak.
Przepycham się przez tłum ludzi z torbami i pakunkami, przechodzę przez kładkę, pochylając się o pół metra pod stalową poprzeczką. Zagaduję do siwego kapitana, który z powodu deficytu zarostu i brzucha wyglądał bardziej na zmęczonego nauką studenta filologii bułgarskiej niż na wilka morskiego.
Hola, capitão! Bo wiesz, (bla, bla, bla) – więc spuścisz cenę o 20 reales?
– Dobra, pogadamy jutro. Tera się ładuj, gringo.

OLYMPUS DIGITAL CAMERACały okręt był zapchany wiszącymi wszędzie hamakami; pomijając trudności w przemieszczaniu, można było podziwiać niesamowite kompozycje kolorów. Te barwne hamaki, dyndając na delikatnym wietrze obok siebie, z pewnością zalewały endorfinami każdy artystycznie wrażliwy mózg. Pokład miał tak nisko sufit, że chodząc po nim, wyglądałem jakbym miał potworną wadę kręgosłupa i nie miał najmniejszej ochoty jej zaleczyć. Po za tym, gdy po nim chodziłem, wiedział o tym cały świat, bo byłem: biały, wysoki, uśmiechnięty i w wojskowych butach. To wystarczyło.

OLYMPUS DIGITAL CAMERANo dobra, wracam do konkretów. Musiałem błyskawicznie wypytywać ludzi o lokalizację otwartych na współpracę plemion, używając mojego łamanego portugalskiego, pośpiesznie przyswajanego po przekonaniu się, że hiszpański w Brazylii w ogóle nie działa. Miałem na to około dobę. Po kolei.
Znajomość nr 1. Chłopiec, który połyka mydło w płynie, mymła w ustach i robi z niego bąbelki. O Indianach nie wie nic.

Znajomość nr 2. Chłopiec, który z tych bąbelków się dziko śmieje a do tego raz wywalił się na schodach. O Indianach też nie wie nic.

Znajomość nr 3.  Przemiły stary rybak, który płynie do swojej rodziny w São Gabriel da Cashoeira, ma siedmioro dzieci i żadne z nich nie chce kontynuować tradycji rybołówstwa. Mówił  też, że boi się wypływać na połowy rzeczne pod najwyższym szczytem Brazylii – Pico da Neblina, bo działają tam garimpeiros – śmiertelnie niebezpieczni poszukiwacze błyszczących kamyszków. Zna on Indian, których nazwę wymawia niewyraźnie, ale mieszkają oni w miejscach, gdzie stacjonuje wojsko. Odpada.

OLYMPUS DIGITAL CAMERANa zdjęciu powyżej: nad Rio Negro można wypatrzyć kilka ewangelickich osad, z wyróżniającymi się kościółkami. Podczas całej rzecznej podróży, w przeciwieństwie do monotonnego powolnego kursu Gênesis, kilku mężczyzn regularnie podpływało do mijanych osad na superszybkiej łódeczce z silnikiem Hondy. Wymieniali oni wieści oraz towary z mieszkańcami osady. Duża część dochodów statków pasażerskich w Amazonii bierze się właśnie z handlu.

Znajomość nr. 4 Najlepsza historia… Posłuchajcie…
Spotkaliśmy się, pożerając fasolę z farinhią blisko niemiłosiernie hałasującego silnika statku, gdzie było zbyt głośno, aby tam konwersować, więc poszliśmy na górny pokład.
Miał on na imię Jeronimo, pracuje jako elektryk w Manaus, a mieszka po drugiej stronie miasteczka São Gabriel da Cashoeira. Tam na miejscu chodzi na polowania i ma jakieś ciekawe dokumenty z racji indiańskiej krwi.

Potem poszliśmy do jego żony i córki, rozkładając się na stalowej podłodze w przyjemnej atmosferze zderzenia kultur pod ich hamakiem. Gadaliśmy sobie o Brazylii, o ich wiosce, o ich zainteresowaniach. Jeronimo uczył mnie, na swojej 3-letniej córce, nazw części twarzy po portugalsku. Szybko zapamiętałem, (bla, bla, bla)… a chcecie zobaczyć zdjęcia z Polski, które mam ze sobą?
– Pewno, dawaj, pokaż nam.
Pokazałem im jedną fotkę z kurhanem w środku bukowego lasu, drugie z kwitnącymi polami żyta w mojej wsi, a trzecie, ostatnie, ich przeraziło… Można by powiedzieć, że jego zawartość uznali za zjawisko paranormalne.
– O, a tu macie zdjęcie, jak chodzę po jeziorze w grudniu.
(Osłupienie).
– Co…? No, w moim kraju, w grudniu, można chodzić po jeziorach.
– Jeronimo – katolik zaczął coś szemrać do siebie pod nosem, a jego żona z córką ciągle nie dowierzały temu, co zobaczyły.
Zostałem uznany za kogoś, kto tak jak Jezus chodzi po wodzie, a to tylko dlatego, że w Amazonii nie ma lodu!!!

Znajomość nr 5. Pijana kobieta, która przymilała się do mnie, paplając różne niestworzone rzeczy. O Indianach nie wie nic.

Znajomość nr 6. Szachista. Graliśmy sobie w szachy, pierwsze dwie rundy wygrał on, a kolejne już ja, gdyż po pierwszej przegranej mój przeciwnik stracił wiarę w swoje możliwości i spanikował. Oniemiał, gdy usłyszał, że w Polsce można kupić działający samochód za 1000 złotych i zaraz mnie pytał, ile kosztuje bilet na drugą stronę oceanu. Spytał mnie też, czy w Polsce są piękne kobiety i powiedział, że na piękną dziewczynę w Brazylii mówi się gata (kocica). O Indianach wiedział za mało, żebym zrobił z tego jakikolwiek użytek.

OLYMPUS DIGITAL CAMERANa zdjęciu: Potężna lampa halogenowa, którą świecono nocą po nadrzecznych krzakach, przypuszczalnie szukając potencjalnych napastników albo po prostu operatorzy chcieli czuć się pewniej.

Siódma znajomość była kluczowa.
Zbliżał się już zachód słońca, podszedłem do kajutki kapitana, rozmawiającego wtedy z  człowiekiem, którego nie wyróżniało spośród reszty pasażerów nic, poza tym, że miałem wrażenie, że może coś wiedzieć.
Porozmawialiśmy najpierw na wiele rutynowych ”codziennych” tematów, a gdy padło pytanie co do Indian, powiedział tak: Wiesz co… Znam takiego baaardzo starego człowieka, który pływał kiedyś po indiańskich terenach i zna kilka języków.
– Tutaj widzisz na mapie… taaak, on pływał po Dermini i jeszcze bardziej na północ – pokazywał palcem na mojej mapie północnej Amazonii.
– Tatoonka się nazywa.
– I on mieszka w Barcelos, może mi pomóc?
-Taaa, pomoże…

OLYMPUS DIGITAL CAMERASłonce chyliło się ku zachodowi i nagle jakaś malutka łódeczka wyłoniła się, skromnie zgłaszając swój udział w niesamowitej grze kolorów i cieni na spokojnej wodzie czarnej rzeki. Ha!, ha!, ale poezję walnąłem. Ale faktem było, że te zachody słońca wprowadzają podróżnika w przedziwną ciszę, odsuwajacą na bok wszystkie jego zbędne utrapienia.

Jutro będę szukał Tatoonki, Indianina, który był bardzo ważną dla mnie postacią podczas tej wyprawy.

Za tydzień kolejny odcinek o Indianinie, który był w… Gdańsku!!!