2. Utracona dzikość

Utracona dzikość… co to tak naprawdę znaczy? Ogólnie? Nie będę teraz tego rozważał, ale w przypadku wielu północno-amazońskich plemion, oznacza to utratę tego, co w życiu Indianina jest najpiękniejsze, czyli niezależności.
Czemu o tym piszę?

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Manaus 11.07.2013. Idę właśnie główną ulicą (chodzenie ulicą w brazylijskich miastach to norma), mijając kościół Igreja Largo São Sebastião. W wielkim upale, w wysokich, wojskowych butach (do butów cywilnych niby nie przyciągających uwagi, uwagę jednak na nie zwrócił uliczny kot, który do nich nasikał, gdy suszyły się na słońcu). Wzrokiem celowałem na przestrzał ulicy, na drugi jej koniec, gdzie miałem spotkać się z człowiekiem urodzonym w plemieniu Waimiri-Atroari. Przeszedłem jeszcze kawałek i zobaczyłem obok, na placu naprzeciw Teatro Amazonas, grupkę ludzi pomalowanych w tradycyjne wzory czerwono-czarno-białe. Indianie w rytualnych strojach w środku miasta?

Byli tam mężczyźni dzierżący w rękach łuki i włócznie oraz kobiety trzymające na rękach dzieci… Podszedłem bliżej, żeby zorientować się lepiej, o co tu chodzi? Co robią ci Indianie w metropolii?! Gdy tylko się zbliżyłem, wszystko się zaczęło… Rozległ się dźwięk bębna i grupka młodych mężczyzn zaczęła swój rytualny taniec. Część z nich była ubrana ”po dawnemu”, a część ubrana tak, jak Ty na wakacjach. Protestujący chwycili się za ramiona i 3 kroki do przodu, i trzy kroki do tyłu – protestujemy. Kobiety rozwinęły ogromne transparenty o treści wyrażającej niezadowolenie ze swojego położenia, skierowanej do rządu i do organizacji powołanych do ich ochrony, jak np. Funai.

Sateré-Mawé nie chcą obecnego szefa tej organizacji: ,,Coordenador da Funai fora”, czyli ”precz z koordynującym działania w Funai”. Dokładniej to nie zgadzają się z dekretem 303, o którym niedługo napiszę. Młodzi Indianie kontynuowali taniec, a bęben dalej brzmiał. Pomimo że taniec nie wyglądał groźnie, a Indian było nie więcej niż dwudziestu, dookoła prężyło się prawie stu policjantów w szarych mundurach. Razem z protestującymi był człowiek z megafonem, który głosił mniej więcej tę samą treść, jaka była zawarta na starannie przygotowanych transparentach, czyli – ”Ludy tubylcze w walce o swoje prawa”, ”Żądamy szacunku do naszej kultury!”, ”Problem ze zdrowiem tubylców!”.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA Podszedłem bliżej, z podziwem przyglądając się ich oryginalnym strojom i malunkom na ciałach. Na zdjęciu powyżej wódz Sateré-Mawé ”załadowuje” do protestu bęben i pióropusz z papugi ary.

OLYMPUS DIGITAL CAMERANa zdjęciu powyżej: protestujący na placu pomalowali się nasionami arnoty, rośliny znanej w całej Amazonii i szeroko stosowanej przez Indian jako barwnik rytualny, jak i codzienny. Barwnik z rozmiażdżonych nasion tego gatunku roślin utrzymuje się na skórze ponad 3 dni i żadne mydło nie może sobie z tym poradzić.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Czy też uważasz, że Indianka po prawej pięknie wygląda?

Wróćmy do problemu przetrwania kultury plemion, żyjących w pobliżu miast. Przeczuwam, że plemię to zostanie z własnej winy prędzej czy później zjedzone przez cywilizację… nieubłagalność czasu? Wątpię. Oni bardzo chcą w pełni korzystać z dóbr cywilizacji, pozostając ”dzikimi Indianinami”. Czy nie uważasz, że to się trochę wyklucza? Więc jak ma przetrwać w tych warunkach ich prawdziwa kultura?

W pełni popieram ich protesty, dotyczące wykurzenia korporacji, wycinających całe połacie puszczy na tubylczych ziemiach, tylko po to, żebyś Ty mógł sobie kupić kolonialne mebelki. Rozumiem protest o zaprzestanie eksploatacji kopalni na  terenach Yanomami, rozumiem chęć wykurzenia amerykańskich wędkarzy spod ich ukrytych w puszczy wiosek. Lecz nie narzekalbym na brak jedzenia i leków, bo jako północno-amazoński Indianin powinienem być częścią silnej, niezależnej, tubylczej społeczności, która potrafi samodzielnie radzić sobie we własnym domu – w puszczy.

Jeśli powiedzą swojemu szamanowi, że wolą tabletki od roślin, którymi leczyli się od tysiącleci, wtedy nagle pojawią się u nich choroby, o których w najgorszych snach nie śnili. Jeśli zaczną spożywać jedzenie z dodatkami chemicznymi, nieznanymi dla ich organizmów, też zaczną się problemy. Ale nic co złe, nie trwa wiecznie. Gdy Indianie dostaną w końcu zbiorowej sraczki od prefabrykowanej chemicznej żywności oraz popękają im głowy od wykorzystywania tabletek antymigrenowych do wywoływania halucynacji, wtedy mam nadzieję, że zostawią wytwory cywilizacji i przeproszą się ze świeżą rybką z Amazonki i z szamanem, który z rozpaczy spowodowanej brakiem następcy pewnie już dawno umarł w swoim szałasie.

Satere chiefWspomniany wyżej wódz. Bardzo miły i otwarty człowiek. Nie rozumiejąc wtedy dokładnie treści transparentów, podszedłem do lidera grupy Sateré-Mawé i porozmawialiśmy trochę o ich problemach.

OLYMPUS DIGITAL CAMERANa zdjęciu dłonie dorabiającego sobie młodego Indianina w firmie turystycznej. Pokazuje on tradycyjne sposoby wiązania sznurków z pociętego łyka drzewa.

Jak wspomniałem wcześniej, ci protestujący Inidianie ”chcą” swojego upadku, tylko problem jest z tym, że oni nie utożsamiają upadku swojej kultury z pójściem do szkoły, przywleczeniem telefonu komórkowego do dżungli lub też udaniem się do wojska. Niestety, w większości przypadków oznacza to wycieczkę młodego Indianina do miasta, gdzie często napotyka rzeczywistość, do której zupełnie nie jest przystosowany. W najlepszym wypadku dochodzi do tego, że Indianin zostaje pracownikiem w firmie turystycznej, w najgorszym jako zagubione niewiniątko zostaje dostrzeżony przez ”kombinatorów”… Resztę sobie możecie dopowiedzieć.

Jednak w wielu wypadkach po prostu zamienia się w Brazylijczyka i utrzymuje coraz to rzadsze kontakty ze swoim plemieniem. Uwiedziony kolorowym światem neonów, nowinek technicznych, pozornie łatwiejszego niż w dżungli życia. Bardzo też kuszący jest dla niego alkohol, który pozwala się mu poczuć tak MIĘKKO…, a potem upojony marzyciel dostaje TWARDO w gębę w pierwszej lepszej ulicznej akcji, w którą najczęściej sam się wkręca. Ale nie bądźmy pesymistami!

W ostatnim stuleciu z powodu migracji Indian do miast i mniejszych osad, liczba dzikich plemion skurczyła się tylko KILKAKROTNIE. Jako kontynuację czarnego humoru podam informację, że na mapie występowania izolowanych plemion jest wyżarta ogromna dziura o szerokości 250 km na po północ i tyle samo na południe od Amazonki, a największa pustynia jest właśnie wokół Manaus. Czemu? Obładowana statkami Amazonka i metropolia Manaus to miejsce, z którego wylewa się przemysł, turystyka, handel i mnóstwo innych przywleczonych wraz z konkwistadorami rzeczy, doprowadzających największą na świecie ostoję dzikości do ruiny.

Problem nawiązywania kontaktów dzikich plemion z cywilizacją jest bardzo złożony i dla każdej grupy wygląda to zupełnie inaczej. W tym odcinku opisałem bardzo ogólnie przypadek Sateré-Mawé, podzielonego na pięc grup, liczących w sumie ponad 10 000 członków. W pozostałych odcinkach będę już nawiązywał konktretnie do Yanomami – ludzi, z którymi wspólnie przeżywałem ich problemy.

W następnym odcinku o mojej wyprawie w poszukiwaniu dzikości, o rzecznej podróży w górę Rio Negro i przypadkowym przystanku w miasteczku konkwistadorów. Już niedługo!