BRAZYLIA 2013 – początek

 

”aaale beznadziejna mapa, nic nie widać” -pomyślałeś. Dlaczego właśnie taką mapę wstawiłem? Poprosił mnie o to człowiek, który mi wskazał to miejsce, abym nikomu nie zdradzał lokacji indian Yanomami, również sam chciałbym aby to co jest dzikim pozostawało dzikie, a tak wogóle nie chcę odbierać zabawy wszystkim wariatom, którzy zdecydowali by się tam dotrzeć, co może być jednak szkodliwe dla ich zdrowia.
Generalnie jak się łatwo domyślić tam gdzie jest biały samolocik, tam wylądowałem- Manaus, następnie popłynąłem w górę Rio Negro zatrzymując się na chwilę w dżungli pod miasteczkiem Barcelos poznając Tatoonkę. Potem dalej  popłynąłem na północ, w górę rzeki Padauiri i w obszarze pośrodku czerwonego pierścienia włóczyłem się po głębokiej puszczy wraz z indianami Yanomami…

 

Gdzieś w dżungli, pieszo wiele godzin błotnistą drogą od małego miasteczka Barcelos, żyje sobie pewien prawie 80-letni Indianin…
Ma tam swoją plantację, niezbyt dużą, żeby dać radę zadbać o wszystkie rośliny, ani niezbyt małą, żeby wyprodukować wystarczającą ilość jedzenia dla swojej rodziny…
Uprawia tam przeróżne rośliny: banany, macashera, maniok oraz masę innych dziwacznych okazów, których nazwy pozapominałem, zanim dobiegłem do swojego, dwukrotnie już zalanego, dziennika.
Dodam tak nawiasem, że Tatoonka ponad 20 lat temu był przewodnikiem amazońskich wypraw eksploracyjnych Jeana Jacque’a Cousteau, jednego z największych odkrywców ostatnich lat.

Właśnie wsadzałem rękę do dołka z sadzonką czegoś, co wyglądało na kawę, z dokładnością układając korzonki, gdy nagle potężny termit wojownik ugryzł mnie swoimi ostrymi jak charakter latynoskiej kobiety szczękami, rozcinając przy okazji połowę palca.
Zauważył to Tatoonka i powiedział bezmimicznie:
– W razie gdybyś rozciął się w dżungli, tam dokąd płyniesz, jedną ręką ściskasz ranę, a drugą chwytasz mrówkę tuż za głową i przykładasz do rany tak aby zagryzła szczęki zamykając tym samym otwarte mięcho. Następnie odrywasz głowę i tak wbijasz kolejne mrówki, aż cała rana się zamknie.
– Zapamiętam – odpowiedziałem, wyobrażając sobie, jakie genialne nagrania ujmę, filmując zamykanie rany mrówkami.
– Dooobra, na dziś już wystarczy roboty – westchnął Tatoonka, ocierając pot z czoła.

Należało już kończyć pracę, przecież w brazylijskiej puszczy nie jest przyzwoitym pracować dłużej niż 3 h dziennie, bo… bo po co? Skoro przecież można nie pracować… Rośliny przecież rosną same… nie to co w Polsce, gdzie cała rodzina w Czymś Dolnym liczy ostatnie grosze na kolejne nawozy i opryski, aby ta jedna marchewka, której zdążyli już nadać imię, dorosła do przyzwoitych rozmiarów. Tak jak u nas pracuje się zazwyczaj minimum 8 godzin dziennie, tak tam pracuje się TYLE, ILE ”CZEBA”, a nie tyle, żeby było CIĄGLE WIĘCEJ I WIĘCEJ. Nauka, kariera zawodowa, pieniądze… po co to komu? Jedno nieszczęście napędza drugie. Czy nie lepiej posłuchać tukanów śpiewających po deszczu, czy też szumu wody roztrzaskującej się na kamieniach pod wodospadem?
Na dobre zaraziłem się tego typu myśleniem, jednak wtedy za bardzo się nie rozpuszczałem, będąc całkowicie skupionym na sprawnym dotarciu do Indian Yanomami daleko na północ w górę rzeki Padauiri.

Wracamy do chatki po skończonej już pracy, przy sadzeniu nowych roślin oraz budowie rusztowania do fasoli pod ścinającym białko tropikalnym słońcem.

– Jutro wypływasz, rozumiem?
– Tak – odpowiadam.
– Słuchaj, kiedy będziesz już la encima (tam do góry… na mapie), ZAWSZE patrz pod nogi, głównie na ziemi żyją węże, które mogą cię zabić – tłumaczy Tatoonka, pokazując maczetą mniej więcej obszar przed nogami, w jakim może pocałować mnie po raz pierwszy i ostatni żararaka, surukuku czy inne jadowite dziadostwo.
Sposób, w jaki trzymał maczetę, pokazywał jego mistrzostwo oraz wirtuozerię w przemieszczaniu się po puszczy. Tatoonka jest pierwszą osobą, do której się zwracają miejscowi ludzie po pomoc, gdy ktoś z ich bliskich ma to nieszczęście zgubienia się w tropikalnej gęstwinie. Byłem bardzo szczęśliwy, że ostatnie nauki przed podróżą w nieznane odbieram właśnie od takiego Mistrza.
– A ta liana tu po prawej, czy z niej można pić wodę?
– Jeśli wypijesz z niej wodę, będzie to Twój pierwszy oraz ostatni raz. Twoja krew zamieni się w mleko i umrzesz w ciągu jednej godziny.
– Czyli tylko mogę z tej z czerwonymi pierścieniami na przekroju, tak?
Taaak, właśnie taaaak – uśmiechnął się, co mu się rzadko zdarzało.

Zbliżamy się powoli do jego małej drewnianej chatki pośrodku plantacji. Tatoonka wrzuca swoim dwóm psom resztki z obiadu, a ja odkładam improwizowane urządzenie do kopania dołków i rozwalam się, wykończony, na kawałku materaca, wyekstrahowanego z jakiegoś starego tapczanu.

Nastaje zmrok… Przez szpary pokrzywionych ze starości desek dochodzi kończące już się nawoływanie ostatnich dziennych ptaków, a zaczyna się dosłownie grzmienie, rumor oraz walka kotłujących się owadów, dzikich świń, nocnych ptaków oraz całej masy innych tajemniczych stworzeń. Jedno zjada drugie, tamto kwicząc, ucieka przed pierwszym, a jeszcze inne do nieprzytomności nawołuje samice do prokreacji. To wszystko się nieubłaganie kotłowało, a nas dzieliła od tego centymetrowa warstwa dziurawej, zbitej z krzywych desek ściany.
– Tatoonka… a te chmary komarów, co wpadają przez dziury w ścianie roznoszą malarię?
– Tutaj nie, ale tam gdzie płyniesz jest ,,mnóstwo malarii”. Najgorsze są godziny około 6 o zmroku i o 6 o świcie; wtedy komary (carapana) są najbardziej aktywne…

Najważniejsze, żebyś nie bał się śmierci – tłumaczył mi dalej Tatoonka, …nieważne jakby miało być źle, zawsze staraj się znaleźć spokój.
Nie tylko w dżungli, tam w cywilizacji również… Niech istnieją sobie politycy, niech tworzą konflikty, niech trwają wojny – ty masz być spokojny. Nie wolno ci się bać śmierci, bądź szczęśliwy.

Jego słowa wraz z mistyczną symfonią dżungli grzmiącą dookoła nas, tworzyły jakby jedną harmonijną całość… Miałem wrażenie, że całe moje życie prowadziło do tego momentu, w którym zaczynam coś rozumieć… ale co? Nie wiem jeszcze…
– Tatoonka…
– E?
– Nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy… Masz jakąś radę dla mnie na przyszłość?
Stary Indianin doskonale wyczuwał mój natłok myśli przed jutrzejszą ekspedycją i odrzekł:
– Jest jedna rada dla ciebie, przyjacielu… Odczuwanie… nie myślenie; myśli nie są nic warte, zaś poprzez odczucia możesz dotrzeć do Wielkiego Spokoju… Corta! Termina de pensar!!!
(przerwij! przestań myśleć!).

– Jutro wypływasz, rozumiem?
– Tak.
Uważaj na Yanomami, tam jest piszcząca bieda, nie mają zupełnie nic. Jak tam byłem 20 lat temu z żoną, to jej gacie ukradli gdy poszła się kąpać.
Weź dużo żywności – głód również może ciebie tam dotknąć. Trzymaj wszystko zawsze przy sobie, nigdy nic nigdzie nie zostawiaj, bo zniknie.
W tej wiosce przebywają Indianie Yanomami, spływający ze swoich malok* oraz Brazylijczycy – byli narkomani i alkoholicy, którzy chcą naprawić swoje życie, korzystając z tego, że tam nic nie ma – bez wyjątku!

* budynek bez ścian na planie pierścienia, w środku pusty plac, a wokół wyłacznie strzecha z liści palmowych, a pod nią mnóstwo głodnych Indian Yanomami.

A teraz zapraszam Cię na pierwszy odcinek relacji z wyprawy.