Poranki w Amazonii to coś niesamowitego…Włacza ci się obraz w głowie, przewijają ci się jeszcze bezsensowne sny, do twoich uszu zaczyna się dobijać wycie małp i super-głośne ”nadawanie” ptaków, przeplatane świerczeniem jakiejś szarańczy na pobliskim krzaku. Zaczynasz powoli odczuwać od mokrych ubrań potworne zimno (nie, ja nie cierpię na moczenie się w nocy), które przez kilka godzin bez słońca zdążyły nasiąknąć wilgocią idącą od rzeki. Zaczynasz czuć swój obolały kark i uświadamiasz sobie, że w twoim ciasnym hamaku spałeś w tak dziwacznej pozycji, o której nawet twórcy Kamasutry nie śnili. Otwierasz oczy i widzisz to – magiczny, nie-do-pojęcia rozumem wschód słońca, który swoim pięknem usuwa z twojego ciała wszystkie ”pogięcia”, powstałe po ciężkiej nocy z twoim durnym, ciasnym hamakiem.
Jesteśmy nad Taperą, pierwszą i najbardziej ucywilizowaną wioską nad rzeką Padauiri, później już nie będzie tak wygodnie… Na tym kiepskim zdjęciu, szef wioski z rodzinką i moimi compañeros ze statku pod palmową strzechą.
Chcę tym zdjęciem pokazać proces cywilizowania Padauiri, który jest tak zawiły, jak rastafariańskie dredy, a zarazem tak prosty jak budowa siekiery… Indianie w odróżnieniu od Polan nie znają domowego wytopu żelaza z rudy, siekiera na powyższym zdjęciu dotarła tutaj z cywilizacji. Im dana wioska jest bliżej ujścia rzeki tym więcej tego typu narzędzi można znaleźć zaś im dalej w stronę źródeł – tym mniej.
Korki pod tradycyjną indiańską strzechą. Cóż, jesteśmy w stolicy futbolu, jakby nie było…
Bez pukawki się nie obejdzie. Najpierw maczeta, strzelba, łódź, a potem ewentualnie inne niepotrzebne do życia rzeczy Indianin sobie kupi lub zrobi.
Pale powodziowe? Oczywiście! Bardzo często Padauri wylewa tak bardzo, że podmywa domostwa, które obecnie znajdują się 4 metry nad poziomem rzeki. Pod podłogą na palach baniaki z paliwem.
Jak na razie Padauiri spokojna…
W tych butelkach też jest paliwo. Jest to moja ulubiona przyprawa amazońska – ognisty koktajl Mołotowa z potwornie ostrych przefermentowanych papryczek chilli. Prawdopodobnie tylko dzięki zażywaniu tego płynnego ognia, nie rozchorowałem się od ciągłego picia wody z rzeki.
Jak już jesteśmy przy kulinariach – uprawy szczypiorku na podwyższeniu, co by się nie garbić zbytnio; pomimo średniego wzrostu 15 cm u miejscowych i tak dbają o to, żeby się niepotrzebnie nie schylać.
Przewesoła kobieta, która wprowadziła mnie w jej głęboki świat szczypiorku.
Któż by pomyślał, ile radości może przynosić uprawa szczypiorku… Teraz już wiesz, na co warto poświęcić resztę życia.
Ta niepozorna szopa to ewangelicki kościół.
Na pierwszej poprzecznej belce napis: ”Zapraszamy”, na drugiej: ”Jezus światłością świata”.
Wszystkie ołtarze/ambony-przemównice, na jakie natknąłem się podczas podróży, były zawsze sprzężone z głośnikiem, ŻEBY TO, CO SIĘ GADA DO WIERNYCH, LEPIEJ DOTARŁO!!!!!!!!!!!!!!!
Poznałem człowieka, który troszkę nie pasował do całej układanki; żył ”lepiej” niż szef wioski, coś tam umiał po angielsku, posiadał porządny telewizor, i masę dyplomów oraz medali na ścianie. Potem się dowiedziałem, że był przewodnikiem dla amerykańskich wędkarzy…
Facet podskakuje i strąca kijem cytryny z drzew, a kobieta obok chyba czeka, aż jej na głowę spadną.
Miejscowy pastor testuje mikrofon przed wygłoszeniem słowa biblijnego.
A niedobry gringo da Polonia, kradnie w tym czasie pastorowi prąd.
Żegnamy Taperę i ciśniemy w rutynowej ulewie dalej. Zawsze mnie wprawiały w zadumę miejsca, które opuszczając wiedziałem, że nie zostaną już nigdy takie same. Od korków do futbolu, agregatu i głośnika się zaczyna… a kończy na wieżowcach… Ale nic… tak to już bywa, chyba mój zachwyt indiańskością najbardziej podsyca to, że prawdopodobnie zginie na zawsze…