Pracując z Tatoonką na jego plantacji, w potwornym upale i przy śpiewie tukanów, zrobiłem dla Was przegląd kilku amazońskich potraw w fazie zerowej. Jeżeli nie masz bzika na punkcie ogrodnictwa, to możesz trochę przysypiać, choć wiedz, że żarcie nie rośnie na półkach w Biedronce. W kryzysowej sytuacji, w obliczu paraliżu kraju, gdy zostaną wstrzymane dostawy do sklepów – zapewniam Cię, rośliny (te zielone i te biegające i piszczące) będą w centrum twojego zainteresowania 🙂 Przecież nie będziesz żarł telewizora, misiów pluszowych i współlokatorów…
Brazole mówią podobnie jak my – cacau. Ci z nas, co noszą okulary i lubią aurę uniwersytecką, nazywają to kakaowcem właściwym. Występują trzy odmiany tej rośliny, różniące się między sobą smakiem ziaren. To, za czym szaleliście w dzieciństwie, to był cukier w kakao, a nie ono samo, ponieważ jest cholernie gorzkie. Żeby uzyskać proszek kakaowy, trzeba najpierw przefermentować owoce, potem wyciągnąć nasiona i je również sfermentować, następnie porządnie wysuszyć, uprażyć, zmielić i sprzedać koncernom spożywczym za grosze. Nie ma to nic wspólnego ze świstakami. Gdy raz, z jeszcze wyższego niż powyżej krzewu udało mi się zrzucić badylem kilka owoców, nasiona, które znalazłem w środku, były zawilgocone i już dawno zakiełkowały, zanim dotknęły ziemi. Amazońska wilgoć potrafi wszystko, nawet schrzanić nasze kakało.
Tym razem nie mięsny, tylko roślinny jeż. Nazywa to się graviola, a psorzy botaniki zwą to flaszowcem miękkociernistym. Owoc tej rośliny dodaje się do lodów oraz soków orzeźwiających… po obróbce rzecz jasna. Wszystkie części tej rośliny mają tak silne działanie antynowotworowe, że już 70 lat temu zainteresował się nią National Cancer Institute (Narodowy Instytut Raka).
Widzisz mrówkę urytą pod płatkem kwiatu dzikiej marakui? Zapach był cudowny… taki słodki… a kwiatostan miał średnicę ponad 20 cm.
Tutaj kolejny kwiat marakui, widzimy, że raj jest na ziemi i nie trzeba wcale kupować odpustów, żeby do niego dotrzeć, wystarczy rozejrzeć się trochę dookoła…
Grefprut w rajskim ogrodzie; te drzewa rodzą owoce tak intensywnie, że nie dało się tego przejeść, mnóstwo z nich spadało na ziemie i potem przyjemnie pachniało cytrynową aurą…
A to co? Scena z Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka? Normalnie bambusy nie rosną dziko w Ameryce Południowej! Jednak kochana córka Tatoonki przywiozła mu jedną sadzonkę z cywilizacji. Stąd ten dziwny jak na Brazylię przypadek.
Dojrzewająca pomararańcza kąpiąca się w słońcu i czekająca na upomarańczowienie…
To jest prawdziwa wanilia! Prawdziwa rzadkość, dlatego że jej aromat też jest bardzo łatwo wyekstrahować z… benzyny. Przecież prościej jest napaść na Irak niż posadzić sobie tę uroczą roślinę w ogródku.
Miejscowi nazywają tę roślinę canário. Jest ona prawdziwym obiektem obsesji kolibrów, które się przepięknie tam nazywają – beija flor – całujące kwiat. Niestety te ptaki są masowa ostrzeliwane z proc przez brazylijskie dzieciaki, bawiące się w snajperów, a owe proce można nawet kupić w wiejskich sklepach.
Pędy macaxery. Jej bulwy to prawdziwy przysmak, jest jedną z niewielu potraw amazońskich, za którymi ewentualnie czasem tęsknię. Jest to taka 100 razy słodsza oraz smaczniejsza pyra (ziemniak).
Tak mijał czas na ukrytej głęboko w dżungli plantacji Tatoonki. Cały czas odkrywałem z nim piękno świata i uczyłem się, jak niewiele potrzeba do szczęścia. W pełni odkryłem, jak warto być całkowicie niezależnym. Mając trochę jadalnych roślin, czystą wodę, mały domek i uśmiech na twarzy, można odesłać każdego, kto próbuje nam wmawiać, że do szczęścia potrzeba: rządu polityków, korporacji, kontroli i pogmatwania wszystkiego…Co by się stało, gdyby upadły wszystkie stworzone dotychczas konstrukcje społeczne, wszystkie zależności oparte na masie brudnych pieniędzy, praniu mózgu, wojnach, dewastacji przyrody i cierpieniu? Czy to wszystko jest potrzebne? Może trzeba tylko ZROZUMIEĆ co jest warto odrzucić, bo tylko więcej tracimy korzystając z tego, niż zyskujemy? Gdyby tak się dobrze zastanowić to prawdopodobnie szczytem wolności jest właśnie zdolność samodzielnej produkcji jedzenia. Co więcej potrzeba? Gdyby tak każdy niezadowolony z obecnych rządów, zamiast się denerwować, zagłodził system swoją niezależnością? Musiało by to oznaczać pogłębienie więzi rodzinnych, wspieranie się nawzajem z przyjaciółmi, powrót do przyrody, zdolność samodzielnego leczenia się itp… Tak żyliśmy dawniej, a Indianie żyją tak do dzisiaj…
Niedługo kolejny odcinek… będziemy na bieżąco!